- Z jednej strony chcemy przyciągnąć dzieci z Ukrainy do sportu, a z drugiej do naszego środowiska. By ten czas przebiegł im radośnie. A przez sport i zabawę dzieci oczywiście szybciej się adaptują - Sebastian Świderski, prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej, opowiada m.in. o programie "Siatkówka łączy narody".

Był pan na meczu Barkom Każany Lwów ze Ślepskiem Suwałki w Krakowie. Czy było widać, że krakowski kibic jest wygłodniały siatkówki na najwyższym poziomie?

Sebastian Świderski: - Kraków to było zawsze jedno z ważniejszych miast na mapie polskiej siatkówki. Przypomnę choćby mecze kadry w Lidze Narodów, a także Memoriał im. Huberta Wagnera, który bardzo mocno wpisał się w środowisko krakowskie. Siatkówka jest w Krakowie, bo nie można zapominać o pierwszoligowym AZS AGH Kraków. Ale rzeczywiście, siatkówki na najwyższym poziomie PlusLigi w tym mieście brakuje. Cieszy się zainteresowaniem, choć akurat podczas meczu ze Ślepskiem niedzielne popołudnie nie do końca sprzyjało, a w dodatku za płotem odbywał się jeszcze mecz piłkarski. Ludzie muszą się przekonać do tego projektu.

Na razie wygląda to tak, jakby obie strony się badały. Myślę o kibicach i zespole.

- Poznawały. Barkom to zupełnie nowy twór na siatkarskiej mapie. Potrzeba trochę czasu, by ludzie zaczęli mu kibicować. Zresztą po chłopakach widać, że mają jeszcze trochę pracy przed sobą. Zdajemy sobie sprawę, że gdzieś z tyłu głowy będą mieli rodziny i sytuację u nich w kraju.

Barkom na razie zamyka ligową tabelę. Gdy z wysokości trybun obserwował pan ich grę, to dostrzegł, że rzeczywiście odstają?

- Widać potencjał w tej drużynie. Mają wzloty i upadki, potrafią prowadzić czterema-pięcioma punktami, a potem popełnić kilka prostych błędów, które nie powinny się zdarzać na tym poziomie. To jest kwestia treningu, zrozumienia się, a w ostatnim meczu było widać, że właśnie te proste błędy ich ograniczają. Pewnie z czasem uda im się wypracować odpowiedni poziom. Bo nie ma co ukrywać, PlusLiga to wyższe progi niż liga ukraińska.

Wątpliwości nie mają sami zawodnicy Barkomu, którzy mówią wprost, że obu lig nie da się porównać.

- W lidze ukraińskiej były dwa poważne zespoły, więc Barkom miał w zasadzie jednego konkretnego rywala. U nas lwowianie będą musieli walczyć ze wszystkimi 15. Tu nie ma łatwo, ale wiedzieli, na co się piszą. Oczywiście wojna pokrzyżowała im plany. Zapewne mieliby nieco inny skład, być może mocniejszy. Sytuacja wymusiła zmiany, ale zarówno oni, jak i my cieszymy się, że taki zespół występuje w Polsce i może dawać trochę radości nie tylko krakowskim kibicom, ale też ukraińskim, których w tym mieście nie brakuje.

Słowem wyjaśnienia - Barkom tak czy inaczej grałby w tym sezonie PlusLigi, ale gdyby nie wojna, mecze rozgrywałby we Lwowie.

- Tak, takie były ustalenia. Nie chcę przekłamać dat, ale od przynajmniej dwóch lat trwały rozmowy na temat „przejścia” ukraińskiego zespołu do naszej ligi. Wojna dodała sprawom tylko pędu. Trochę było zamieszania, bo szukaliśmy miejsca, w którym spokojnie mogliby rozgrywać spotkania. Dobrze, że powstał program "Siatkówka łączy narody", bo dzięki temu swój drugi dom mogą mieć w Krakowie.

Inne miasta wchodziły w grę?

- Nie wiem, bo jako związek się w to nie angażowaliśmy. To klub prowadził rozmowy z kim chciał. Było mało czasu, a Kraków jest naprawdę dobrym miejscem. Można powiedzieć, że dla wielu Ukraińców znajduje się "na trasie". Jest tam wielu uchodźców, więc to dobry wybór.

Jakie są perspektywy przed Barkomem? W przyszłym sezonie wciąż będą grać w PlusLidze?

- Cała ta historia mi się podoba i chciałbym, by była kontynuowana. Co prawda dochodzą do nas głosy zawodników, że 16-zespołowa liga jest zbyt rozbudowana, a przez to meczów jest więcej. Szczególnie dla tych, którzy grają też w kadrach, a przecież takich siatkarzy jest u nas sporo. Musimy to zrozumieć, bo reprezentanci grają 12 miesięcy w roku, więc nie jest im łatwo. A co do samego Barkomu: znają regulamin i wiedzą, kto spada z ligi. Walczą o utrzymanie i jeśli sportowo im się nie uda, to w przyszłym sezonie będziemy oglądać ich w pierwszej lidze.

Barkom jest też zaangażowany w program "Siatkówka łączy narody", a na obecności ukraińskiej drużyny mają skorzystać dzieci z obu państw. Już teraz prowadzone są wspólne treningi czy turnieje. To ma być dla nich okazja, by poczuć smak poważnej siatkówki?

- W trakcie wakacji podobne spotkania odbywały się w całej Polsce. Sam odwiedziłem dwa z nich, gdzie zajęcia prowadził np. Marcin Prus. Co ważne, to nie tylko dzieci korzystają z programu, ale również starsi. Siatkówka łączy nie tylko narody, ale też pokolenia. Nie jest ważne, ile ma się lat, ale jeśli w sercu jest sport, to można się bawić. Program jest jednym z elementów zachęcania do sportu. Bardzo chcemy przyciągać dzieciaki, by wyszły z domów, sprzed telewizorów, bo wiemy, że to inwestycja w przyszłość. Oczywiście nie każdy będzie mógł być wielkim siatkarzem, reprezentantem. Jeśli nie, to może zostanie ligowcem, a jeśli i to się nie uda, to może po prostu będzie zdrowszy.

Pewnie chodzi też o to, by dzieci z Ukrainy, które nie znają naszego kraju, znalazły sobie konstruktywne zajęcie.

- Dokładnie. Chcemy te dzieci przyciągnąć z jednej strony do sportu, a z drugiej do naszego środowiska. By ten czas przebiegł im radośnie. A przez sport i zabawę dzieci oczywiście szybciej się adaptują.

Program kończy się w grudniu. Zostanie przedłużony?

- To już jest pytanie do Ministerstwa Sportu. Jeśli nasz kraj w dalszym ciągu będzie chciał angażować się w projekt, to czemu nie. Jeśli będą takie rozmowy, to będę przekonywał, by program był kontynuowany.