Kiedy wracam do Polski ze Lwowa, nie mam poczucia, że minąłem granicę. Ludzie są podobni, staiśmy się rodziną - mówi Oleg Baran, prezes Barkomu-Każany Lwów. Od tego sezonu ukraińska drużyna będzie występować w lidze polskiej.

Wkrótce rozpoczyna się sezon PlusLigi, w którym po raz pierwszy zagra zespół z Ukrainy. Wspominał pan, że kilka problemów po drodze trzeba było pokonać.
- Mieliśmy kilka problemów związanych z logistyką, ale udało się także dzięki pomocy naszych przyjaciół m.in. z Krakowa. Teraz zależy nam, by udowodnić, że pomysł naszych występów w lidze polskiej był dobry. Oczywiście chcemy sprawić kilka niespodzianek, ale nie ukrywam, że najważniejsze będzie utrzymanie w PlusLidze. Zbudowaliśmy dobry, ambitny zespół, chętny do gry.
Trudno go było zbudować?
- Rozmowy z zawodnikami zaczynaliśmy w grudniu lub styczniu, kiedy jeszcze sytuacja nie była aż tak napięta. Po tym, co stało się w lutym, zaczęły się problemy. Zawodnicy i ich menedżerowie zaczęli zadawać pytania, czy w ogóle to ma sens. 
Najpewniej były to przede wszystkim pytania dotyczące bezpieczeństwa?
- Dotyczyły tego, czy klub w ogóle będzie istniał? Czy damy radę to wszystko zorganizować oraz gdzie i na jakich zasadach będziemy występować. Jak to, ktoś ma jeździć grać do Ukrainy? To były pytania, na które na początku nie mieliśmy odpowiedzi, ale z czasem udało się rozwiać wątpliwości. Oczywiście łatwiej było przekonać ukraińskich zawodników niż obcokrajowców.
Wyjaśnijmy, że pomysł waszych występów w polskiej PlusLidze nie jest wcale nowy. On zrodził się długo przed wojną. Zgadza się?
- Pierwsze rozmowy w tej sprawie odbyły się zimą cztery i pół roku temu. Już wtedy mieliśmy spotkanie z zarządem Polskiej Ligi Siatkówki, prezesem był jeszcze Paweł Zagumny. A idea, by przenieść drużynę do ligi polskiej, zrodziła się jeszcze wcześniej, kiedy trenerem Barkomu był Polak Jan Such. Już wtedy pomyśleliśmy sobie, że to byłaby fajna sprawa, że polska liga jest jedną z najlepszych na świecie. Zaczynaliśmy nawiązywać relacje z polskimi klubami, zapraszaliśmy je na turnieje towarzyskie, a one zapraszały nas. Zbudowaliśmy pewien fundament i powoli się udawało.
Budować zaufanie.
- Dokładnie tak. Chcieliśmy pokazać, kim jesteśmy, jak działamy. I kiedy ok. półtora roku temu odbyło się głosowanie w naszej sprawie, kluby niemal jednogłośnie opowiedziały się za naszymi występami w Polsce.
Będziecie podejmować rywali w Krakowie, choć to dla Barkomu była opcja awaryjna.
- Plan był, by grać we Lwowie i do tego wszystko zmierzało. Na szczęście Kraków jest bardzo podobnym, zaprzyjaźnionym miastem. Mam nadzieję, że miejscowi nas polubią, będą nam kibicować. Zrobimy wszystko, by tak się stało.
Kto będzie chodził na wasze mecze? Krakowianie? Ukraińcy?
- Trudno powiedzieć. Gramy dla wszystkich. Wiemy, że z Ukrainy przyjechały tu przede wszystkim kobiety i dzieci. Szczególnie dzieci będziemy zachęcać do aktywności fizycznej, uczyć ich siatkówki, dawać im zajęcie. Po to powstał program "Siatkówka łączy narody".
W Ukrainie nie jest to chyba zbyt mocno rozwinięta, bardzo popularna dyscyplina?
- Można powiedzieć, że oprócz piłki nożnej w Ukrainie żaden sport nie jest bardzo rozwinięty. Były dobre czasy w koszykówce, ale to się skończyło. W siatkówce było gorzej niż teraz, mamy już jakieś wyniki na arenie międzynarodowej, ale oczywiście do Polski nam daleko. Uważam za to, że ten sport w Ukrainie jest trochę niedoceniany. Mam nadzieję, że m.in. my będziemy do niego przyciągać ludzi - że fajna rywalizacja z polskimi klubami wzbudzi zainteresowanie.
Wychodzi na to, że macie ważną rolę do odegrania. Program "Siatkówka łączy narody", o którym pan wspomniał, ma być narzędziem integrującym ukraińskie dzieciaki z polskimi.
- Nasz sztab trenerski, w miarę możliwości i potrzeb, będzie prowadził treningi zarówno dla polskich jak i dla ukraińskich dzieciaków. Nasi zawodnicy też czują potrzebę włączenia się w projekt. Poza tym będziemy gotowi udzielić przyjeżdżającym do Krakowa Ukraińcom jakiejkolwiek innego wsparcia. Sytuacja jest jaka jest. Czasem i tak będziemy jeździć do Lwowa, więc przy okazji możemy pomóc, coś przewieźć. Zawsze podkreślam, że warto zrobić cokolwiek, chociaż niewiele, żeby ludzie czuli, że nie są sami. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji.
W publicznych wystąpieniach często dziękował pan Polsce za pomoc. Zaangażowanie Polaków w pomaganie ostatnio zmalało?
- Na wszystko jest czas. My, Ukraińcy, musimy też zrozumieć, że jesteśmy tu gośćmi i powinniśmy się zachowywać jak goście. Polacy nam pomagali, wspierali, ale trzeba znać umiar. Oni też muszą wrócić do normalności.
Jeśli jednak tylko mamy jakiekolwiek potrzeby, chętnych do pomagania nadal nie brakuje. Ludzie poświęcają czas, a to czasem więcej warte niż pieniądze. Wojna pokazała, jakimi jesteśmy narodami. Kiedy wracam do Polski ze Lwowa, nie mam poczucia, że minąłem granicę. Ludzie są podobni, staliśmy się rodziną.
Jaki jest cel sportowy?
- Przede wszystkim utrzymanie w PlusLidze. Gdyby się nie udało, ktoś mógłby powiedzieć, że występy ukraińskiego zespołu w lidze polskiej nie mają sensu. O kolejnych celach będą mógł więcej powiedzieć po pierwszych meczach. Teraz nie chcę o tym zbyt głośno mówić. Jak wygramy kilka spotkań, to będę miał większą śmiałość.