- Wiemy, że każde spotkanie będzie dla nas bardzo wymagające. Nie ma znaczenia, czy grasz z pierwszą czy ostatnią drużyną w tabeli. Musimy być przygotowani psychicznie i fizycznie. To bardzo ciekawe doświadczenie, które tylko nas wzmacnia. Nie mamy natomiast za dużo czasu na relaks, bo w każdej chwili musimy być gotowi na 100 procent. To jest coś, co bardzo tutaj lubię – mówi trener Barkomu Każany Lwów i reprezentacji Ukrainy Ugis Krastins. Łotysz opowiada o nowym zespole w PlusLidze, potrzebie odpowiedniej aklimatyzacji, pierwszym dniu wojny i programie „Siatkówka łączy narody” finansowanym ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki. 

Minęło 300 dni od wybuchu wojny w Ukrainie. Jak pan wspomina 24 lutego 2022 roku?

Ugis Krastins: - To był straszny dzień. Zaczęło się w nocy. Wcześniej wszyscy oczywiście rozumieli, że sytuacja jest niebezpieczna, ale nikt nie wierzył, że rzeczywiście to nastąpi. Późno w nocy odebrałem telefon z informacją, że wybuchła wojna. Oczywiście w jednej chwili wszystkie plany zostały odwołane. Zaczęły wyć syreny, a to okropne uczucie. W tym momencie nie wiesz, co będzie dalej, jaki będzie kolejny krok, co się stanie z twoim życiem.

Był pan wtedy we Lwowie?

- Tak, ale kiedy wojna wybuchła, podobnie było w całej Ukrainie. Nikt oczywiście nie wiedział, jak sytuacja będzie eskalować. Na początku towarzyszyła nam nadzieja, że to wszystko potrwa dzień, może dwa, ale dziś już widzimy, że minęliśmy już 300. dzień wojny.

Jest pan trenerem siatkarskiej drużyny, którą tworzą po prostu ludzie. Jaka była i jest ich kondycja psychiczna?

- To zależy od dnia. Bywają dni, kiedy Rosjanie bombardują Ukrainę, a wtedy wszyscy są zdecydowanie bardziej przygnębieni. To oczywiste, bo jak możesz się cieszyć, kiedy umierają niewinni ludzie. Bywają też lepsze dni, kiedy chłopaki chcą żyć normalnie. Część z nich nie była w domu od długiego czasu. To na pewno nie jest przyjemne uczucie.

Co pan wtedy robi? W jaki sposób może im pan pomóc?

- Rozmawiamy. Pozwalam im mówić, jeśli chcą. Ale jeśli nie chcą, nie naciskam. Nie zadaję niepotrzebnych pytań, nie drążę. Na co dzień staramy się nie mówić za dużo o wojnie, żeby pozbyć się nieustannego skupienia na tym temacie. Oni oczywiście o tym myślą, ale rozmawiamy o tym tylko wtedy, kiedy chcą tego zawodnicy. To nasza zasada.

Siatkarze mają w Krakowie swoje rodziny?

- Część z nich tak, ale są też tacy, których mamy, rodzice, zostali w Ukrainie. I to w niebezpiecznych miejscach takich jak Charków, Berdiańsk, w rejonie Doniecka, które są okupowane. W każdym przypadku sytuacja jest inna.

Co z panem? Jak pan sobie radzi?

- Nie jestem Ukraińcem, ale to dla mnie równie trudne. Moja rodzina, moje dzieci są w Finlandii, a mama na Łotwie.

Często podkreśla pan, że mimo tego, że nie jest Ukraińcem, utożsamia się z tym narodem. Tak było choćby wtedy, gdy kibice Skry Bełchatów w hali Hutnika wywiesili transparent "Hands off Ukraine!".

- To dziwne, bo to zawsze jest bardzo emocjonujące. Nawet dla mnie, choć nie jestem Ukraińcem. Kiedy zobaczyłem ten napis, zrobiło to na mnie duże wrażenie, bo jestem związany z tym narodem, od lat jestem trenerem narodowej kadry. Bardzo doceniam to, co Polacy robią dla ludzi z Ukrainy. Przecież wojna trwa i nie staje się łatwiejsza. Kilka dni przed tamtym meczem wystrzelono 75 rakiet. To jakieś szaleństwo. Również z tego powodu takie chwile zawsze są emocjonujące. Dziękuję, że kibice wspierają Ukrainę i nie boją się mówić o bezczelności tej wojny.

Mniej więcej od pół roku macie okazję poznawać Polaków, głównie na parkietach PlusLigi. Jakie to doświadczenie?

- To dla nas nowe doświadczenie, a przy okazji bardzo intensywne. Musimy przywyknąć do wielu nowych graczy, nowych hal sportowych, a w zasadzie wszystko jest stosunkowo nowe. Z drugiej strony bardzo doceniamy ten czas. Gra na takim poziomie to fenomenalna sprawa dla zawodników. Mogą rywalizować na znakomitym poziomie w zasadzie w każdym meczu. Wiemy, że każde spotkanie będzie dla nas bardzo wymagające. Nie ma znaczenia, czy grasz z pierwszą czy ostatnią drużyną w tabeli. Musimy być przygotowani psychicznie i fizycznie. To bardzo ciekawe doświadczenie, które tylko nas wzmacnia. Nie mamy natomiast za dużo czasu na relaks, bo w każdej chwili musimy być gotowi na 100 procent. To jest coś, co bardzo tutaj lubię.

Jest pan też trenerem reprezentacji Ukrainy, a na co dzień może podglądać w PlusLidze kilku graczy, nie tylko z Barkomu. Podnoszą umiejętności?

- Na pewno. Poziom zawodników wzrasta z meczu na mecz. To oczywiście ważne dla całej ukraińskiej siatkówki, by gracze rywalizowali w rozgrywkach na najwyższym, profesjonalnym poziomie.

Co na tym etapie może pan powiedzieć o PlusLidze?

- To bardzo dobrze zorganizowana liga, w której występuje mnóstwo znakomitych sportowców. Dzięki temu indywidualny poziom innych graczy wzrasta, bo mogą podglądać topowych zawodników. Poza tym liga jest bardzo wyrównana. To jest naprawdę dobre, bo różnice między poszczególnymi zespołami są niewielkie.

A jak czujecie się w Krakowie?

- Coraz lepiej. Kiedy tu przyjechaliśmy, byliśmy nieco wystraszeni, ale czujemy się w Krakowie coraz bardziej komfortowo. Przyzwyczajamy się do miasta, które jest naprawdę przyjemne. Lubię tu być, ale Kraków jest również dobrą lokalizacją dla zespołu. Miasto jest położone w miejscu, wokół którego znajduje się wiele innych siatkarskich klubów, dzięki czemu nasze podróże na mecze nie są zbyt dalekie. Rywalizujemy w hali Hutnika, która nie jest duża, ale bardzo komfortowa. Obiekt jest w świetnej kondycji i dobrze się na nim trenuje i gra.

Jak spędzacie wolny czas?

- Nie mamy go za dużo, ale dzięki temu, że Kraków jest świetnie położony, mamy co robić. Zdarza się, że jeden z moich asystentów wyskoczy na dzień lub dwa w góry, do Zakopanego. Inni odpoczywają w otoczeniu lasów, a jeszcze inni wolą centrum tego miasta. Opcji jest mnóstwo.

Początek sezonu nie był w waszym wykonaniu idealny. Być może wynikało to z tego, że wszystko było dla was nowością. Jak ważna jest odpowiednia aklimatyzacja w nowym otoczeniu?

- Jest niesłychanie ważna. Żeby rozwijać klub i zespół odpowiednia aklimatyzacja jest podstawą. Na początku rzeczywiście tak było, ale wiedzieliśmy, że potrzebujemy czasu. Teraz jednak jesteśmy zarządzani podobnie jak większość zespołów w lidze i sprawy zmierzają w dobrym kierunku. Początkowo potrzebowaliśmy dużo cierpliwości, spokoju, musieliśmy postawić przed zespołem odpowiednie cele. Z każdym dniem jest coraz lepiej.

Najważniejszy jest dla pana pierwszy zespół, ale Barkom we współpracy z PZPS i lokalnymi klubami zaangażował się w program "Siatkówka łączy narody". W jaki sposób pomagacie dzieciom i młodzieży?

- To bardzo dobry program, dzięki któremu możemy dać dzieciom trochę radości, ale też aktywności sportowej. Mamy np. wspólne treningi, a takie ćwiczenia mogą tylko pomóc. To dobra droga. Jesteśmy sportowcami, więc być może będziemy w stanie pokazać kierunki do rozwoju choćby niektórym młodym ludziom. Być może część z nich uzna, że to jest dobra droga rozwoju.