- Jeśli nadal będą grać w Polsce, mimo tej okropnej wojny, to może to być całkiem przyzwoity zespół – ocenia były polski siatkarz i trener Włodzimierz Sadalski, z którym rozmawiamy o pierwszym sezonie ukraińskiej drużyny Barkom-Każany Lwów w PlusLidze.

 
Barkom-Każany Lwów zakończył już sezon. Jak ocenia pan pomysł zaproszenia zagranicznej drużyny do PlusLigi?
Włodzimierz Sadalski: - Pomysł był chyba jeszcze "przedwojenny". Wzorem innych dyscyplin trzeba tę naszą ligę rozszerzać, nie wyszło źle.

Barkom obronił się sportowo?
- Na początku sezonu mieli całą serię spotkań przegranych 2:3. Gdyby dodać im te punkciki, to byliby wyżej. Skończyli na 13. miejscu, w play-offach ograli Cuprum Lubin, więc to na pewno jest pozytywny akcent. Dla nich to był trudny sezon, bo na pewno z tyłu głowy była wojna. Powinni ten sezon ocenić jako dobry. Myślę, że był to bardzo ważny sezon, bo jeśli nadal będą grać w Polsce, mimo tej okropnej wojny, to może to być całkiem przyzwoity zespół. Taki na środek tabeli.

Na środek tabeli? Wyżej ich pan nie widzi?
- Musieliby poważnie się wzmocnić. Jak pokazują play-offy, które się toczą, mamy piekielnie mocną ligę. Np. mecze Projektu Warszawa z ZAKSĄ - pierwszy był kapitalny, a drugi bardzo dobry. Mamy bardzo mocną ligę, nie wspominając już o tym, że w tym roku finał Ligi Mistrzów będzie polski.

Rozgrywanie meczów w tak mocnej lidze sprawiło, że zawodnicy Barkomu indywidualnie podnieśli umiejętności?
- Szalenie. Np. atakujący Wasyl Tupczi był na początku takim graczem "on/off". Pojawiał się, a potem na długie fragmenty meczu znikał. Pod koniec sezonu prezentował się zupełnie inaczej, lepiej w polu zagrywki, w ataku. Atakujący musi czyścić wysokie, niewygodne piłki, naprawdę dawał sobie radę. Jest tam potencjał. Jeśli wzmocnią się na rozegraniu, to będzie lepiej. Liga była w ich wykonaniu dobra, ale jednocześnie dla nich szczególnie ciężka, bo daleko od domu.

Pan doskonale wie, co to znaczy grać i trenować na obczyźnie, bo przez lata w ten sposób pracował pan w Finlandii. Jest trudniej?
- Oni mieli zdecydowanie trudniej ode mnie. Ja wracałem do domu, gdzie mówiliśmy po polsku, bo rodzina była ze mną. Nauczyłem się tam, że nie wolno przenosić stresów boiskowych do domu. To ogromna pomoc wrócić do domu po zwycięstwie czy porażce. Oni tak łatwo nie mieli, a ich głowy zaprzątała myśl, co się dzieje z bliskimi.

Niektórzy z nich mówili, że dzień zaczynają od sprawdzenia telefonu - gdzie tym razem uderzyła rakieta. Dopiero później myślą o treningu.
- Właśnie o tym mówię, choć pamiętajmy, że tak jak cała Ukraina zostali dobrze przyjęci przez Polaków. To trochę pomaga. Ale tylko trochę.

W Finlandii grał też obecny trener Barkomu Ugis Krastins.
- Znam tego trenera. To Łotysz, który grał i pracował w Finlandii. To ciekawy chłopak, dobry trener. Utrzymał całą tę drużynę w ryzach. Nie rozpadli się po serii porażek, więc pracę trenerską wykonali bardzo dobrze. Absolutnie bym go nie zmieniał.

Widziałby pan któregoś z siatkarzy Barkomu w mocniejszej drużynie PlusLigi?
- Widziałbym Tupcziego, ale na razie nie jako pierwszego atakującego. Środkowi są ciekawi. Brakuje im trochę intensywnego grania, takiego jak w polskiej lidze, gdzie pierwsza akcja jest szalenie ważna. Pokazywali jednak, że mają i zasięg, i czasami niezły blok.

Inne pozycje Barkom powinien wzmocnić?
- Jednak rozegranie i oba przyjęcia, które powinny być lepsze. W ciągu tego roku nabrali trochę ogłady, pewnie sprofesjonalizowały im się też treningi. Tylko ciągle nad nimi wisi to, co się dzieje w Ukrainie. Oni są więc na początku drogi do dużej siatkówki. Ale jak na razie się obronili.

Widzi pan możliwość poszerzenia ligi o kolejny taki zespół - z Ukrainy lub z innego kraju?
- Ligi na pewno bym nie powiększał, choć nie wykluczałbym udziału w rozgrywkach jakiegoś innego zespołu. Jeśli jest blisko jakaś dobra drużyna, dlaczego nie? Świat się otwiera, więc my też się otwierajmy.

Słyszał pan o programie "Siatkówka łączy narody"? Chodzi w nim o to, by dzieci, głównie z Ukrainy, mogły zająć sobie czas m.in. trenowaniem siatkówki.
- Byłem nawet zaproszony na pierwsze spotkanie, kiedy ten program startował. Mam same pozytywne odczucia. To super, że działamy w ten sposób. To ogromna pomoc dla tych młodych adeptów, którym na obczyźnie jest jeszcze trudniej. Asymilacja wymaga czasu. A sport jest łatwiejszy, bo wszystko dzieje się z automatu: "podaj piłkę", "podrzuć". Nie trzeba się zbliżać do kogoś, kto nie wiadomo jak zareaguje. A sport jest bardzo bezpośredni, więc ta droga się skraca. To bardzo dobry pomysł i na pewno tym młodym Ukraińcom pomógł. Zresztą nie tylko im, ale też ich matkom i rodzinom.