- Nie chodzi o to, by z ukraińskich dzieciaków zrobić Polaków, ale o to, by poczuli się częścią tego kraju. A pamiętajmy, że to nie tylko przywileje, ale też obowiązki i dostosowanie się do zasad - podkreśla Michalina Jarmuż, doradca do spraw zarządzania wielokulturowością w szkołach. Projekt "Siatkówka łączy narody" realizawany przez Fundację Polska Siatkówka i finansowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki ma za zadanie m.in. integrować dzieci ukraińskie z polskimi. 

Od jakiegoś czasu funkcjonuje program "Siatkówka łączy narody", który ma za zadanie m.in. integrować dzieci ukraińskie z polskimi. Spotykają się one m.in. na bezpłatnych zajęciach siatkarskich. To dobry pomysł?

Michalina Jarmuż: - Znakomity. Ludzie, którzy przyjeżdżają do Polski z innych krajów, muszą się integrować z lokalnym społeczeństwem. W tym momencie w Polsce proces integracji nie zawsze się odbywa, bo część Ukraińców woli pozostawać w swoich grupach. Tego typu inicjatywy są więc bardzo słuszne. Poza tym, że dzieciaki będą się integrować, to przecież również ich opiekunowie, którzy odprowadzają ich na treningi czy mecze, mogą nawiązać relacje z Polakami. Podobają mi się też proporcje, bo jeśli w jednej grupie trenuje kilku chłopców z Ukrainy, a większość stanowią Polacy, to jest to korzystne. Mniejsza liczba takich dzieciaków tylko wzmacnia proces integracji.

Jaki może być efekt?

- Takie działania mogą wspierać zarówno adaptację, jak i integrację. To nie tylko adaptacja w nowym kraju, ale też zapoznanie się z wszelkimi normami i skryptami zachowań. Integracja to też relacje międzyludzkie, niezwykle potrzebne w procesie integracji kulturowej.

Uczestnicy programu regularnie rywalizują między sobą w miniturniejach, w których chłopcy z Ukrainy, na co dzień trenujący w różnych klubach, mogą się spotkać.

- To bardzo fajne rozwiązanie. Ukraińców w Polsce jest bardzo dużo, a coraz częściej słyszę od młodzieży, z którą się spotykam, że to już nie są te czasy, kiedy z Polakami można się tak łatwo zintegrować. Mówią tak Ukraińcy funkcjonujący w środowisku warszawskim, którzy przyjechali do Polski przed 24 lutego, nie wspominając już o tych, którzy przyjechali po tej dacie.

Co mają na myśli?

- Mówią, że Polacy są coraz bardziej niechętni do integracji. W Warszawie wygląda to tak, że idziemy ulicami i słyszymy język ukraiński praktycznie wszędzie. Zawsze czujemy się bezpiecznie w grupie osób, które są do nas podobne. A tutaj jednak różnorodności jest sporo. Jeśli więc stworzymy przestrzeń, gdzie ludzie będą mogli się spotykać i poznawać, to tak naprawdę ułatwimy im cały proces adaptacji. A dla nas, jako społeczeństwa, jest to bardzo ważne. Jeśli nie będziemy dbać o ten proces, za chwilę pojawią się konflikty. Dlatego też kierunek tego programu jest bardzo interesujący, a może będzie też wzorem dla innych.

A czy dzieciom, które uczestniczą w tym programie, może być łatwiej odnaleźć się w polskiej szkole?

- Oczywiście, bo oni chcąc nie chcąc, będą uczyć się języka polskiego. Będą to robić w trakcie treningów siatkówki i spotkań z rówieśnikami. Nawet nie będą wiedzieć, kiedy zapoznają się z normami i skryptami zachowań charakterystycznymi dla naszej kultury. Mimochodem ich nauczycielami będą ich rówieśnicy z Polski. Poza tym, kiedy zmieniamy miejsce zamieszkania, a jest się w wieku młodzieńczym, to zawsze dobrze wiedzieć, jak nowo poznani ludzie się ubierają, co jest modne, co można zjeść, czego słuchają, jak spędzają wolny czas. Oni automatycznie będą nabywać kompetencje, które ułatwią im odnalezienie się w rzeczywistości, w której się znaleźli.

Uczestników programu wspierają też profesjonalni siatkarze Barkom Każany Lwów, którzy spotkania rozgrywają w Krakowie. Trenują z chłopcami, pokazują ćwiczenia, a ci przychodzą na ich mecze.

- Istotne, by na mecze przychodziły nie tylko dzieci z Ukrainy, ale też z Polski. Optymalnie by było, gdyby pojawiali się na trybunach całymi grupami – tak, jak trenują w swoich zespołach. Mogłoby to wzmocnić proces. Inna sprawa, że sami siatkarze oczywiście w żaden sposób tym młodym ukraińskim chłopcom nie zastąpią ojców, którzy w dużej części pozostali na Ukrainie. Mogą stać się jednak sportowym autorytetem, dzięki któremu zauważą, że można odnosić sukcesy również poza granicami własnego kraju.

Może pytanie będzie banalne. Czy gra w klubie w takich samych koszulkach pomaga się identyfikować?

- To bardzo pomaga. Będą mieli poczucie przynależności do społeczeństwa polskiego. W klubach sportowych na całym świecie tak jest. Przecież Lewandowski też nosi teraz na co dzień koszulkę Barcelony, a nie reprezentacji Polski. To poczucie przynależności jest niezwykle istotne. Nie chodzi o to, by zrobić z nich Polaków, ale o to, by poczuli się częścią tego kraju. A pamiętajmy, że to nie tylko przywileje, ale też obowiązki i dostosowanie się do zasad, które mamy. Mówiąc "integracja" też mam to na myśli.

Jeden z trenerów powiedział, że w jego klubie trenują chłopcy z Ukrainy, ale nie są traktowani ulgowo. Trener mówi, że przed meczem wybierze najlepszy skład i nie będzie kierował się narodowością. To jedyne odpowiednie podejście?

- Zdecydowanie, bo to jest sport. Jeśli uznamy, że jakiejś drużynie musi znaleźć się ktoś z narodowościowego klucza, to za chwilę nie będzie wyników. Młodzi też muszą się uczyć tego, że są wzloty i upadki. Ostatecznie wybieramy najlepszych, a tak przecież jest w sporcie - nie patrzymy ani na pochodzenie, ani na wyznanie, ale umiejętności. Wybieramy najlepszych, ale szansę dajemy wszystkim.

***

MICHALINA JARMUŻ. Psycholog stosunków międzykulturowych, trenerka, absolwentka Uniwersytetu SWPS. Doradca do spraw zarządzania wielokulturowością w szkołach. Jej zainteresowania naukowe i zawodowe obejmują adaptację kulturową imigrantów w Polsce z uwzględnieniem nauczanie języka polskiego jako obcego i drugiego ze szczególnym uwzględnieniem dzieci i młodzieży z doświadczeniem migracji. Autorka publikacji z obszaru integracji i adaptacji kulturowej oraz pracy w klasie i szkole wielokulturowej. Realizatorka projektów edukacyjnych, artystycznych i międzykulturowych.